sobota, 15 sierpnia 2015

Miłość rośnie wokół nas

Rozdział 8 - Miłość rośnie wokół nas 
16.03.2015 r.



                                          NIKODEM 

  Myślałem, że spalę się ze wstydu. Dan naparł na mnie na środku chodnika, nie pozostawiając mi wyboru. Pocałunek był bardzo agresywny. Czułem słony posmak na jego ustach spowodowany niedawnym pływaniem w morzu. Chciałem się wyrwać z uścisku, ale nie byłem w stanie się ruszyć. Było dokładnie tak jak z Szymonem.. Pocałunek Orłowskiego doszczętnie mnie sparaliżował. Dan zrobił ze mną to samo.
  Gdy poczułem jego język rozpychający się między naszymi połączonymi wargami, odzyskałem zdolność trzeźwego myślenia. Natychmiast odepchnąłem bruneta, który zdezorientowany moim zachowaniem, lekko się zachwiał. Patrzyłem na niego ze złością. Brzydziłem się go, tego co zrobił. Pierwszy raz w życiu miałem ochotę kogoś uderzyć. Najpewniej zrobiłbym to, gdybym nie usłyszał za sobą głośnego "Pedały!". Odwróciłem się i niestety wokół nas było kilka osób z obrzydzeniem zmieszanym z ciekawością patrzyły na scenę, którą przed chwilą odegraliśmy. Miałem ochotę go za to zabić. Jeżeli widział to ktoś z uczelni to po mnie.
  Podniosłem z ziemi swój plecak i szybkim krokiem ruszyłem w kierunku plaży. Poczułem na sobie wzrok mijających mnie ludzi. Byłem przekonany, że moje poliki pokryły się purpurą. Chciałem jak najszybciej zniknąć z tego miejsca, ale musiałem znaleźć jeszcze Martę. Po chwili zauważyłem ją z daleka z jakimś chłopakiem stojącą przy jednej z ławek. Zmrużyłem oczy, aby mu się przyjrzeć i zamarłem. Nie wierzyłem w swojego pecha. Liczyłem, że limit nieszczęść na ten dzień został wyczerpany. Ale nie, bo to musiał  być on. W całym trójmieście są tysiące osób, a ona trafiła akurat na niego. Podszedłem do nich powolnym krokiem, zażenowany całą sytuacją, mając resztkę nadziei na to, że nie widzieli tej scenki przed chwilą. Nie zdążyłem się do nich zbliżyć, gdy przerwał mi głos dziewczyny.
- Niko, oszalałeś! Całować się z tym kolesiem na środku chodnika! - wykrzyknęła zszokowana moim zachowaniem brunetka.
- To nie tak.. - zacząłem, podchodząc do niej.
- A jak? - zapytała rozkładając ręce.
- Zaskoczył mnie.. Nie chciałem tego.. - starałem się racjonalnie wytłumaczyć, to co przed chwilą zaszło.
- Wyszło dość.. powiedziałabym, że odważnie.
- Zabiję go, jeżeli gdzieś go spotkam. - odparłem z irytacją.
- A co z Ol.. - nie dokończyła, bo panicznie zacząłem machać rękoma. 
- Z olejkiem do opalania? Nie, nie mogłem znaleźć. Kupię go na jednym ze stoisk. - skłamałem, czując, że czerwienię się na twarzy.
  Byłem mocno wkurzony i przerażony całą sytuacją. Najwyraźniej chłopak jeszcze nie przedstawił się Marcie, więc nie skojarzyła kim on jest. Spojrzałem ukosem na szatyna. Na jego twarzy malowało się zażenowanie. Widział przed chwilą scenę, która nigdy nie miała się wydarzyć. 
- Marta, wracamy do domu. Mam jeszcze mnóstwo rzeczy do zrobienia. - powiedziałem ignorując chłopaka.
  Nie chciałem tego robić, bo naprawdę go lubiłem, ale nie mogłem pozwolić na to, by dłużej z nami przebywał. Marta mogła powiedzieć coś, czego później bardzo bym żałował. Będę musiał się z nim jakoś skontaktować, ale to dopiero po wyjeździe Marty.
- Przepraszam cię bardzo, ale mój przyjaciel ma rację. Musimy już wracać. - dziewczyna uśmiechnęła się przepraszająco do szatyna. - To powiesz w końcu jak się nazywasz? 
- Alan - odpowiedział chłopak, lecz przyjaciółka nie zorientowała się z kim rozmawia, więc odetchnąłem z ulgą.
- To do zobaczenia! - pomachała do chłopaka Marta. - I jeszcze raz przepraszam za szkody.
- Nic się nie stało. Żegnaj Marto. Do zobaczenia Nikodemie. - powiedział Alan wpatrując się we mnie.
- Cześć. - odpowiedziałem pospiesznie i pociągnąłem za sobą Martę.
  Gdy przeszliśmy kilka metrów znikając mu z pola widzenia, Marta wyrwała mi się z ręki i spojrzała na mnie miną żądającą natychmiastowych wyjaśnień.
- To teraz łaskawie mi wyjaśnij o co przed chwilą chodziło. - powiedziała zakładając ręce na piersiach. - Przez ciebie nie wzięłam numeru od tego słodkiego chłopaka. Nawet nie wiem kim on jest!
- Ja go znam.. - odpowiedziałem speszony.
- O to całe szczęście, że go znasz. Dawaj numer! - mówiąc zaczęła szperać w swojej czarnej torebce. - Ej czekaj, czekaj. On wie, że ty jesteś no.. wiesz.
- Nie wiedział, ale teraz pewnie już wie. - nadąsałem usta. - To Alan, przyjaciel Olka.. - powiedziałem dziewczynie zrezygnowany.
- O kurwa.. - cicho przeklęła przyjaciółka. - Czemu nic nie mówiłeś?! 
- No dałem ci znak, że nie masz wspominać o Olku.
- A skąd ja to miałam wiedzieć! Wyjechałeś z jakimś olejem. Z drugiej strony punkt za kreatywność.
- Teraz to i tak bez znaczenia. - zmrużyłem oczy wpatrując się w purpurowe płyty chodnikowe.
- I co teraz z Olkiem? I co z Danem? I masz numer do tego Alana? Dobra dupeczka z niego.
- Nie mam pojęcia, nie wiem i nie mam. 
  Naprawdę nie wiedziałem co mam zrobić. Jeżeli Alan powie coś Olkowi, to nieodwracalnie stracimy szansę na cokolwiek. Muszę uprzedzić Alana.
  I w tym momencie poczułem wibracje w kieszeni, wywołane dzwoniącym telefonem. Wyjąłem ze spodni telefon i chciałem instynktownie odrzucić połączenie, lecz zauważyłem, że na wyświetlaczu widniał napis OLEK.
- O nie nie nie nie.. - wydukałem zdenerwowany.
- Co jest? - zapytała Marta, a ja pokazałem jej telefon. - Ten to ma wyczucie czasu.
- Nie chcę z nim teraz rozmawiać.
- Mięczak z ciebie. Ja to załatwię. - powiedziała i wyrwała mi telefon, po mimo moich błagalnych sprzeciwów, a następnie odebrała połączenie.


                                     MARTA


- Halo, Nikodem? - usłyszałam męski głos.
- Nikosia nie ma. 
- Aaa.. - mój rozmówca wziął głęboki wdech. - A z kim rozmawiam.
- Masz przyjemność rozmawiać z najseksowniejszą bestią jaka kiedykolwiek chodziła po polskiej ziemii. - odpowiedziałam szczerze z pełnym przekonaniem, ale najwyraźniej chłopak, który dzwonił nie zrozumiał co mówiłam, więc zastosowałam drugą opcję przywitania się. - Marta jestem.
- Marta? Przyjaciółka Nikodema? - powiedział zdziwiony chłopak.
- Dokładnie złociutki. We własnej osobie.
- Ja jestem Olek. Jego..
- Oj dobrze wiem kim jesteś. Niki dużo mi o tobie opowiedział. - powiedziałam i puściłam buziaka w kierunku Nikosia, który ukrył twarz w dłoniach.
- Ermm.. To miłe.. - powiedział wyraźnie speszony chłopak. - Powiesz mi gdzie jest Nikodem? 
- Jesteśmy na plaży, a Niki poszedł do publicznej toalety, bo pocisnęło go po gofrach. Biedny Nikoś nie wie, że nie wolno popijać wodą bitej śmietany. - opowiedziałam zmyśloną historię z trudem powstrzymując śmiech widząc coraz bardziej zażenowanego przyjaciela.
- Biedny.. - powiedział z wyraźną troską w głosie. - Słuchaj, mogłabyś mu przekazać, żeby do mnie oddzwonił, bo chciałbym się dzisiaj z nim spotkać.
- Mam lepszy pomysł. Może to ty do nas wpadniesz? Obejrzymy jakiś film czy coś. - zaproponowałam Olkowi.
- Ja? Do was? - zapytał zdezorientowany propozycją chłopak.
- No pewnie. Nie po to tłukłam się jak ostatnia idiotka z Wawki do was, żeby teraz go tobie oddawać. - powiedziałam używając swojej siły perswazji.
- No tak.. - powiedział niezadowolony z przebiegu rozmowy Olek.
- Ej rozchmurz się! Jeszcze się sobą we dwoje nacieszycie. - mówiąc to dla bezpieczeństwa odsunęłam się na bok, aby nie dosięgnęły mnie krótkie nóżki Nikiego, który jak przewidywałam ruszył do ataku. 
- Ermm.. no to może wpadnę dzisiaj o dwudziestej. 
- Pewnie. Będziemy czekać. - powiedziałam radośnie. - A będzie twój przyjaciel? Niki też coś o nim wspominał.
- Alan? Nie. Dzisiaj nie będzie mógł ze mną przyjść
- Szkoda.. - odpowiedziałam zawiedziona i zadowolona jednocześnie. - Dobra kochaniutki, kończę, bo Niki nie wraca, więc może trzeba mu pomóc. Biedny ma zaparcia. Do zobaczenia!

  Gdy tylko zakończyłam rozmowę poczułam zimną dłoń na swoim odkrytym ramieniu.
- Co to miało być?! Zaparcia? Czy ciebie doszczętnie powaliło?! - powiedział z wyraźnymi pretensjami blondyn.
- Oj przestań. Załatwiłam ci randkę z Olkiem. - powiedziałam i ruszyłam przodem w kierunku przystanku tramwajowego.
  Po chwili usłyszałam szybkie kroki za sobą.
- Czekaj, czekaj. Jaką randkę? - zapytał zdezorientowany Nikoś.
- Ehh Wy faceci jesteście tak bardzo mało spostrzegawczy. - pokręciłam głową na znak zażenowania. - No chyba nie myślałeś, że będę waszą przyzwoitką. Zostawię was samych i będę podsłuchiwać z pokoju obok wasze, a właściwie to pewnie twoje pojękiwania.
- Jakie pojęki.. Coo?! - Niki zrobił wielkie oczy, a jego poliki momentalnie pokryła purpura. - Chyba oszalałaś! Do niczego nie dojdzie.
- Daje wam maksymalnie dwa tygodnie, ale i tak pewnie wyrobisz się z tym szybciej.
- Marta.. starczy.. jesteś strasznie zboczona..
- Powiedz mi coś, czego nie wiem.



                                          NIKODEM


  Do domu dotarliśmy po godzinie osiemnastej. Pierwsze co zrobiłem to ruszyłem szybkim krokiem do łazienki, aby wziąć prysznic. Chciałem zmyć z siebie cały piasek, a przy okazji to wszystko czego doświadczyłem dzisiaj. Jednak przed samym wejściem pojawił się moment zawahania związany z wydarzeniem sprzed kilku godzin. Nie myślałem nad tym zbyt długo i puściłem strumień zimnej wody. Po dokładnym opłukaniu się, ubrałem domowy dres i udałem się do kuchni.
  Marta w tym czasie zamknęła się w pokoju, w którym pomieszkuje i zagroziła wszystkim, to znaczy mi, wstępu pod groźbą kastracji. Po drodze zgarnęła jeszcze mojego laptopa, nie mówiąc w jakim celu go bierze.
  Zgodnie z jej zaleceniami ominąłem pokój gościnny i poszedłem do kuchni przygotować coś na szybko do zjedzenia. Włączyłem jeszcze radio, w którym właśnie pogodynka z miłym dla ucha głosem ogłaszała prognozę pogody na najbliższe kilka dni. Niestety aura ma się znacząco popsuć, no ale w marcu jak w garncu, pogoda ma prawo się zmieniać.
  Podczas krojenia papryki na sałatkę zakończyły się reklamy i zaczęła lecieć piosenka Paradise zespołu Coldplay.


"When she was just a girl
She expected the world
But it flew away from her reach, so
She ran away in her sleep
And dreamed of
Para-para-paradise, Para-para-paradise, Para-para-paradise
Every time she closed her eyes

When she was just a girl
She expected the world
But it flew away from her reach
And the bullets catch in her teeth
Life goes on, it gets so heavy
The wheel breaks the butterfly
Every tear a waterfall
In the night the stormy night she'll close her eyes
In the night the stormy night away she'd fly

And dreams of
Para-para-paradise
Para-para-paradise
Para-para-paradise
Oh oh oh oh oh oh-oh-oh-oh"



  Zdziwiłem się, że w polskim radiu można usłyszeć tak dobrą muzykę. Ostatnimi czasy obiły mi się o uszy głównie popowe piosenki nieszczęśliwych i porzuconych kobiet albo najbardziej irytująca reklama jednego ze sklepów z elektroniką z głosem popowej gwiazdeczki. W ciągu godziny można usłyszeć kilkanaście razy, że mają niskie ceny. Dlatego właśnie unikam radia. 
  Przed dwudziestą Marta wyszła ze swojej jaskini wziąć prysznic. Gdy skończyła, wyszła ubrana w mój szlafrok, a co najdziwniejsze miała czerwony nos i sine oczy.
- Co ci się stało? Źle się czujesz? - zapytałem pełen troski, na co ona się tylko roześmiała.
- Oszalałeś. To moje przebranie. - powiedziała rozkładając boki szlafroka niczym Superman pelerynę. - Oficjalnie źle się poczułam, bo pływałam w zimnym morzu i przeziębiłam się, dlatego będę zamknięta w moim pokoju. Oczywiście przywitam się z gościem, bo nie mogłabym odpuścić sobie zlustrowania twojego ciasteczka.
- Jakiego mojego.. Ile razy mam ci powtarzać, że z Olkiem nic mnie nie łączy.
- Jeszcze nie łączy. - powiedziała Marta podchodząc do lodówki i wyciągając z niej zimny napój. - Biorę to pićku, czipery, trochę tej twojej sałatki i znikam. A i z dwie paczki chusteczek.
- Jeny jaka konspiracja. - powiedziałem zaglądając do szafki w poszukiwaniu chusteczek.
- No full opcja. Powinnam zostać charakteryzatorką. - rozmarzyła się Marta, w chwili, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi.
- Dobra uciekam. Powodzenia. Bądźcie grzeczni. Albo w sumie nie. Bądźcie baaardzo niegrzeczni. - mówiąc to uderzyła mnie w potylicę i zamknęła się w pokoju.
  Sam pokręciłem głową i popędziłem natychmiast do drzwi. Mój gość był ubrany w dżinsową koszulę i brązowe spodnie. No jak zwykle wyglądał więcej niż dobrze.
- Cześć, jestem trochę szybciej, ale mam nadzieję, że to nie problem. - powiedział uśmiechając się długowłosy chłopak.
- Nie ma sprawy. Wchodź, rozgość się. - wprowadziłem go do mieszkania. - A tak w ogóle to chciałem ciebie przeprosić, że nie przyszedłem wczoraj. Naprawdę nie mogłem. - powiedziałem speszony.
- Nic się nie stało. - mówiąc, podszedł do mnie i przyciągnął do siebie, po czym przytulił mnie. 
  Tak zwyczajnie, bez podtekstu. Było to całkiem inne niż w przypadku Dana. Tym razem zamiast zażenowania czułem ciepło rozchodzące się po moim ciele. Po chwili Olek puścił mnie uśmiechając się i rozglądając się po mieszkaniu, a następnie usiadł na kanapie.
- A tej twojej przyjaciółki nie ma? - zapytał po chwili brunet.
- Jest, ale głupia poszła się kąpać do morza i się przeziębiła. - odpowiedziałem mu i zapukałem do drzwi od pokoju dziewczyny. - Marta, Olek przyszedł. Chcesz go poznać?
  Nie minęła sekunda, a ujrzeliśmy w przed nami dziewczynę owiniętą w szlafrok i z chusteczką w dłoni.
- Cześć, Maa..aapsik! - nie dokończyła zdania, gdyż kichnęła, a ja zrobiłem zdziwioną minę będąc pod wrażeniem jej gry aktorskiej. - ..rta jestem. Przepraszam, ale chyba jakieś choróbsko mnie złapało.
- Przykro mi. - powiedział Olek. - Na pewno jutro poczujesz się lepiej.
- Oby. - skwitowała krótko drapiąc się po policzku. - Miło było ciebie poznać, ale ja się będę kłaść. Miłej zabawy. - powiedziała do nas. 
  Wracając szepnęła ledwo słyszalnie w moim kierunku "bierz go tygrysie". Oczywiście zareagowałem na to burakiem. 
- Mam filmy! - wykrzyknąłem bez sensu.
- Nie musisz krzyczeć, słyszę. - uśmiechnął się chłopak.
- Przepraszam. - odpowiedziałem speszony. - Mam też przekąski.
- To super, bo jestem trochę głodny. - powiedział masując swój brzuch.
  Gdy poszedłem do kuchni po miskę sałatką, chłopak nagle wstał z kanapki i podbiegł do drzwi wyjściowych.
- Czekaj, zaraz wracam. - zawołał do mnie i w samych skarpetkach zbiegł po schodach.
  Stałem zdezorientowany na korytarzu, dopóki chłopak nie powrócił z butelką wina w dłoni.
- Przepraszam, zapomniałem wziąć ze sobą, gdy szedłem do ciebie. - powiedział lekko zdyszany chłopak. - Wiem, że nie pijesz, ale myślałem, że twoja przyjaciółka będzie z nami, więc mi pomoże.
- No niestety jak widziałeś zachorowała, ale jak chcesz to możesz pić. Nie krępuj się. 
- Na pewno nie chcesz? - zapytał robiąc duże oczy Olek.
- Na pewno. - odpowiedziałem wyjmując dwa kieliszi z szafki.
- Dwa? - zapytał chłopak, unosząc lewą brew na znak zdziwienia.
- Ermm.. Sam nie wiem czemy wyjąłem dwa  -zafrasowałem się.
- To przeznaczenie! - powiedział z ekscytacją i nadzieją w głosie Olek. - No proooszę! Chociaż jednego.
  Spojrzałem głęboko w te jego brązowe oczy, którym nie mogłem się oprzeć i poddałem się.
- Ale tylko jednego. - ostrzegłem Olka, który uniósł tryumfalnie ręce w górę, co miało najpewniej oznaczać jakąś prymitywną wersję tańca radości.
- Jak sobie życzysz. - wyszczerzył kły chłopak.
  Wróciłem do kuchni poszukać korkociąg. Jednocześnie myślałem o tym w co ja się wpakowałem. Okey, z jednej strony jest u mnie Olek, a to znaczy, że nie jest na mnie zły i mam szansę. Ale z drugiej strony alkohol.. Ja chyba zwariowałem, że się na to zgodziłem. Obiecałem sobie, że więcej go nie tknę. Ale z drugiej strony to tylko jedna lampka.. 
  Z korkociągiem w ręce i dylematem w głowie powróciłem na kanapę na której Olek siedział pochłaniając paczkę cebulowych chipsów. Podałem mu korkociąg, a on z wprawą otworzył butelkę z czerwonym winem, a następnie nalał zawartość do długich i wąskich kieliszków.
- Coś świętujemy? - zapytałem się bruneta. - Jakiś toast?
- Może.. - odpowiedział z uśmiechem. - Może za remont.
- Za remont. - powiedziałem, a w myślach dodałem - "oby trwał jak najdłużej".
  Napiliśmy się w tym samym czasie. Tak jak się spodziewałem, nie jestem smakoszem wina. Za to Olek wypił ponad połowę kieliszka z wyraźnym zadowoleniem malowanym na twarzy.
  Stęskniłem się za tym jego uśmiechem. Widziałem się z nim kilka dni temu, a mam wrażenie, że to było kilka tygodni. Mimo, że krótko się znamy, to mam wrażenie, że odnalazłem kogoś, dla kogo warto się starać. 
- Co oglądamy? - zapytał po chwili ciszy brunet.
- Ale obiecujesz, że nie będziesz się śmiał? - powiedziałem uśmiechając się pod nosem.
- Obiecuję! - powiedział z ręka na sercu. - Chyba że będzie to Violetta. Wtedy wyjdę. - po raz kolejny tego wieczoru pokazał pełne uzębienie.
- Violetta.. Kurczaki, to musisz wyjść... - powiedziałem z udawanym smutkiem. - A tak serio to oglądamy dzisiaj "Króla Lwa".
- Naprawdę? Disnejowska bajka? Uwielbiam!- powiedział pełen radości. - Tylko jest jedna kwestia.
- Jaka? - zapytałem zaciekawiony.
- Zawsze śpiewam piosenki z tego filmu. - odpowiedział śmiertelnie poważny, a ja prawie zakrztusiłem się chipsem.
- Chciałbym to zobaczyć. - powiedziałem wkładając płytę do odtwarzacza DVD.
- No to będziesz miał dzisiaj okazję. - odpowiedział wytykając język. - Dobra włączaj i lecimy z tematem.
  Wziąłem do ręki pilota i usiadłem obok Olka, zachowując między nami granicę przyzwoitości. On za to bez skrępowania rozsiadł się wygodnie, w jednej ręce trzymając miskę z niezdrową przekąską. Chłopak oglądał film z przejęciem. Widać nie kłamał mówiąc, że uwielbia ten film. 
  Po piętnastu minutach zaczęło irytować mnie chrup chrup dochodzące z mojej prawej strony. Spojrzałem z ukosa jak chłopak pochłania całą garść chipsów.
- Możesz jeść ciszej? - powiedziałem z przekąsem.
- Pszeyasam - powiedział z pełnymi ustami, przełykając jedzenie. - Ugh.., przepraszam.
  Po chwili poczułem, że burczy mi trochę w brzuchu z głodu, a nie miałem ochoty na sałatkę, więc odezwałem się do Olka.
- Daj jednego.
- To otwórz buzię i zamknij oczy. - powiedział szczerząc się.
- Chyba zwariowałeś. - odpowiadając wstałem, czując, że palą mnie poliki. - Idę po paczkę tylko dla siebie.
- Phi. Twoja strata.
  Powróciłem po chwili na swoje miejsce z paczką słonych prażynek. 
- Ej to nie fair. Ja po cebuli będę śmierdzieć.. - mówiąc to chuchnął.
- Fuj. Weź gumę albo miętówkę. - poradziłem zniesmaczony.
- Dobrze mamo. - odpowiedział wyjmując z kieszeni małą Orbit. - Ale i tak w sumie to nie mam się z kim całować..
  Chciałem coś odpowiedzieć, ale brawurowo zakrztusiłem się prażynką. Widząc jak się duszę, Olek początkowo zaczął się śmiać, a następnie ruszył mi na pomoc klepiąc mnie po plecach. Zakasłałem chaotycznie kilka razy i po chwili udało mi się ją przełknąć, lecz nadal byłem czerwony na twarzy od kaszlenia.
- Przeklęte prażynki.. - powiedziałem odrzucając opakowanie na stolik. Chciałem nawiązać też do jego wcześniej wypowiedzi, ale ten brutalnie mi przerwał.
- O to już, to już! - wykrzyknął chłopak, więc spojrzałem na ekran telewizora, na którym znajdowali się właśnie Timon i Pumba zaczynający śpiewać. 
  
"Czuję co się święci!
(Co?)
Opętał ich zły duch!
(O!)
Dam głowę,
że w tym naszym trio,
zostanie tylko dwóch...
(Eee!)"

  Po chwili dołączył do nich Olek, perfekcyjnie naśladując głos guźca i surykatki


"Ta noc karesom sprzyja!
Miłosny tchnęła czar!
W tej sytuacji romantycznej,
co będzie strach się bać!"
  
- Bądź moją Nalą! - wykrzyknął rozradowany Olek.
- Chyba oszalałeś.
- No dawaj!
  Chyba zwariowałem, ale zgodziłem się śpiewać partię lwicy. 

"Miłość rośnie,
wokół nas!
W spokojną, jasną noc...
Nareszcie świat,
zaczyna w zgodzie żyć!
Magiczną czując moc..."

  Czułem zażenowanie śpiewając te słowa do mojego lwa, który najwyraźniej świetnie się bawił. 

"Jak mam jej wyznać miłość?
Jak wytłumaczyć mam?
Kim jestem, co się stało?
Nie wiem.
Co robić nie wiem sam..."

  Gdy nadeszła jego część zrozumiałem co go tak śmieszyło, bo sam zacząłem się śmiać. Chłopak rewelacyjnie udawał lwa, jednocześnie gestykulując w moją stronę.

"Jest tak zamknięty w sobie!
Lecz nie uwierzę, że...
Nie będzie królem,
skoro ma,
królewski ton i gest!"

  Śpiewałem prawie płacząc ze śmiechu. Absolutnie nie zwracałem uwagi na przekaz piosenki, który był przecież oczywisty.

"Miłość rośnie,
wokół nas!
W spokojną, jasną noc...
Nareszcie świat,
zaczyna w zgodzie żyć!
Magiczną czując moc...

Miłość rośnie,
wokół nas!
W spokojną, jasną noc...
Nareszcie świat,
zaczyna w zgodzie żyć!
Magiczną czując moc..."

  Refren był najbardziej chaotyczną częścią piosenki. Każdy z nas śpiewał inną linię melodyjną, fałszując niemiłosiernie i śmiejąc się miedzy wersami.
"Jeżeli on,
zakocha się...
Nasze sielskie dni...

Odchodzą, w dal!
I nie ma rady...
Już po nim,
czas na łzy..."

  Olek zakończył piosenkę udając smutne zwierzaki. W momencie w którym nastała cisza, usłyszeliśmy oklaski wydobywające się  pokoju, w którym leżała chora Marta. Obydwaj zaczęliśmy się chaotycznie śmiać. 
  Zamiast czuć zażenowanie, czułem radość. Z powodu tego, że pierwszy raz od dawna szczerze się śmiałem, że po raz kolejny obejrzałem moją ulubioną bajkę, że byłem tu z Olkiem i że mogłem sobie pośpiewać. Jednak głównym powodem szczęścia było to, że czułem iż, najprawdopodobniej miłość rośnie wokół nas..


                                                                                                                                              

Witam z ósmym rozdziałem! 

Przepraszam za opóźnienie, ale te dwa tygodnie były jednymi z najdziwniejszych dni w moim życiu. Działo się tyle, że zabrakło czasu, aby usiąść nad blogiem i dokończyć rozdział. 

Ale nareszcie jesteśmy! :D

Powiem szczerze, że dziwnie mi się pisało ten rozdział.. Po raz kolejny uświadomiłem sobie, że lepiej pisze mi się postaci z kategorii tych optymistycznych, więc chyba będę musiał zmienić trochę plany co do jednej z bohaterek. więcej Marty?

Kompletnie nie miałem pomysłu na ostatnią scenę, więc zdecydowałem się napisać o tym co w tym czasie robiłem - oglądałem Króla Lwa. Niestety za partnera miałem moją grubą kotkę, która niestety nie wykazuje zdolności wokalnych, tak samo jak ja, więc nie było tak fajnie jak u chłopaków :/


Tak blisko, a tak daleko..

I na sam koniec chciałbym podziękować pewnemu Ktosiowi, który najprawdopodobniej w najbliższym czasie przeczyta to co sobie skrobię. Bez jego pomocy nadal tkwiłbym gdzieś w okolicach połowy rozdziału, męcząc się z tekstem. Dziękuję Ktosiu! :D

Następny rozdział dopiero pod koniec wakacji, więc trzeba się uzbroić w cierpliwość, ale kto wie, może uda mi się szybciej. nie obiecuję!



Także tradycyjnie przepraszam za błędy!
Do następnego!
Uros










 

piątek, 24 lipca 2015

Wiggle

Rozdział 7 - Wiggle
16.03.2015 r.


                                     MARTA

  Byłam cholernie zmęczona. Brak snu wyraźnie odbił się na moim wyglądzie. Wiedziałam, że nie ważne co zrobię, sine oczy i tak będą krzyczały o swojej obecności. Oczywiście, że genialnie to przewidziałam, więc wzięłam z domu krem na noc. A tak mi się przynajmniej wydawało, bo rzeczywistość okazała się inna, gdyż pewnie leżał na nocnej szafce i szyderczo się ze mnie śmiał. Pogodzona ze sromotną porażką, wyszłam z łazienki do pokoju, który przygotował dla mnie Niki. Po raz kolejny spróbowałam znaleźć ładowarkę w mojej torebce, ale nie było tam nic poza błyszczykiem, ołówkami, portfelem, słuchawkami, kolejnymi ołówkami i notesem/szkicownikiem/kalendarzem. Gdyby ktoś stworzył notes-kalendarz-szkicownik-ładowarkę, oddawałabym mu cześć do końca swoich dni.
  Gdy po raz kolejny zdałam sobie, że damska torebka powinna być wielkości torby podróżnej, do drzwi zapukał mój przyjaciel.
- Marta? Wstałaś? - usłyszałam stłumiony głos przez drzwi.
- Tak, ale nie wchodź, bo mój wskaźnik flawless znajduje się gdzieś w okolicach zera. - ostrzegłam przyjaciela.
- Aż tak źle? - zapytał Nikodem.
- Nawet nie pytaj. - odpowiedziałam zażenowana przeglądając się w lusterku. - Daj mi dziesięć minut, a w tym czasie, gdy ja będę się robić na, mam nadzieję, bóstwo, ty zrobisz dobre - mocniej zaakcentowałam to słowo.- śniadanie.
- Dobrze. Czekam na ciebie w kuchni.
- Oki doki.
  Jak ja kurna zazdroszczę Nikodemowi, że nie musi codziennie nakładać tego całego gówna na twarz. Facet wychodzi tak jak się obudzi i ma wszystko gdzieś. Laska za to zawsze musi wyglądać perfekcyjnie. Nie ważne, że ostatniej nocy spała dwie godzinny, a całą resztę przegadała z przyjacielem, objadając się chrupkami i popcornem podczas oglądania durnowatych komedii.
  Rozejrzałam się po stylowo urządzonym kremowym pokoju. Zapewne poprzednia właścicielka załamałby się jego obecnym stanem. Zawartość mojej torebki walała się beztrosko po ziemi czując smak wolności. Ubrania, które wzięłam ze sobą leżała grzecznie na biurku i czekały na swoją kolej. Jeden dzień, jedna noc, a huragan Marta rujnuje uporządkowany pokój Nikodema. Jestem zajebista.
  Postanowiłam ujawnić światu swoje prawdziwe oblicze tj. bez makijażu. Związałam tylko długie kręcone włosy w niechlujny kok. Niech Nikodem nie myśli, że kobiety budzą się w pełnym makijażu i z idealną fryzurą. Pewnie ta informacja mu się nie przyda, bo gustuje w innych dziurach, jednak to dobrze, żeby jakieś podstawy życia znał.
  Napotkałam blondyna w kuchni pochłaniającego kanapkę z serem i ketchupem, czyli typowym zestawem studenta. Tak, znam to, aż za dobrze.
- Nawet nie próbuj się ze mnie śmiać. - powiedziałam na starcie, siadając do stołu.
- Nie miałem takiego zamiaru. - odpowiedział chyba szczerze biorąc gryza.
  Przynajmniej tak mi się wydawało, ponieważ moja czujność, spowodowana brakiem snu, była na żenująco niskim poziomie.
- Masz szczęście. Widzę, że zapas pysznych kanapek skończył się wczoraj? - zapytałam smutna, bo poprzednie wyglądały lepiej niż te leżące przede mną.
- Masz do wyboru a) chleb z serem i ketchupem lub b) chleb z ketchupem i serem.
Wybieraj do woli.
- Szalony.
- Jak zwykle. - odpowiedział zadowolony.
   Oczywiście nie wydziwiałam, tylko zajęłam się swoją kanapką. Przy okazji poruszyliśmy tematy wczorajszej rozmowy.
- Czyli plan jest taki, że idziemy około czternastej na plażę. Ja opalam swoje seksowne ciało, a ty tradycyjnie uciekasz przed słońcem. Potem ty spotykasz się z Danem o szesnastej na plaży między wejściami 211 i 212, a ja w tym czasie nadal siedzę sobie na kocu, podziwiam roznegliżowane ciacha i kątem oka kontroluje sytuację u ciebie. - powtórzyłam konspiracyjny plan.
- Mnie więcej tak. - zgodził się blondyn.
  Oczywiście nie muszę wspominać kto jest autorem tego błyskotliwego, genialnego i bezbłędnego planu. Takie pomysły wymagają supportu sporej dawki wiśnióweczki i dwóch paczek paprykowych chipsów. I tak wszystko pójdzie w cycki, więc spoko.
  Nie wzięłam tylko pod uwagę tego, że marcowa pogoda może nie sprzyjać opalaniu się, a co gorsza nie zachęcić przystojnych facetów do przyjścia na plażę..
  Jedząc drugą kromkę pomyślałam o kwestii drugiego chłopaka.
- Słuchaj, a co zrobisz z Olkiem? Bo dzisiaj, jak mniemam, pożyczasz od Dana notatki i koniec spotkania?
- W zasadzie tak. Może powinienem mu się jakoś za nie odwdzięczyć, ale wolałbym zrobić to innym razem. - odpowiedział wstając od stołu, a następnie wkładając pusty talerz do zlewu.
- Czyli skupiasz się na Olku? - zapytałam przesadnie radośnie.
- Nie. - odpowiedział z grobową powagą. - Skupiam się na studiach.
- Ze studiami to ty rodziny nie założysz.
-  Z chłopakiem też nie. - mrugnął do mnie porozumiewawczo.
  Z całych sił próbowałam wymyślić coś błyskotliwego, ale moje nieudolne próby zakończyły się kapitulacją z pola bitwy.
- Masz mnie. Punkt dla ciebie. - odpowiedziałam w końcu niezadowolona.
- Typowe.
- Przestań. - naburmuszyłam się. - Idę na balkon malować. Przekąski mile widziane. - cmoknęłam w powietrze i w podskokach wyszłam z kuchni.
 
  Rozkładanie podręcznej sztalugi i przygotowywanie się do pracy, zawsze było dla mnie największą karą. Monotonia zajęcia ewidentnie mi nie służy. Po rozłożeniu całego sprzętu zorientowałam się, że nie wzięłam z biurka węgla. Z racji tego, że balkon przylega do pokoju, w którym aktualnie pomieszkuje, spróbowałam najpierw użyć bezskutecznie telekinezy, a potem wystrzelić pajęczą nić niczym Spiderman, ale moje plany spaliły na panewce. Pogodzona z kolejną już dzisiaj porażka zwyczajnie podeszłam do biurka i wzięłam to czego potrzebowałam. Muszę jeszcze trochę potrenować, a na pewno mi się to kiedyś uda.
  Długo szukałam inspiracji. Niestety studia na ASP moją inwencję twórczą ograniczają pola ze zbożem żyta albo czasami nawet pszenicy. Jak szaleć to szaleć!
  Patrzyłam w dal szukając pomysłu na obrazek. Moja wrodzone i niewykryte ADHD dało o sobie znać. To bardzo dokuczliwa przypadłość jak na malarkę. Nie pozwala się skupić nad malowaniem. Jest tak samo denerwujące jak piasek w majtkach. Żeby nie umrzeć z nudów zaczęłam śpiewać, a w moim przypadku nazywa to się rozpaczliwym wyciem głodnego szczeniaka. Moja serenada była bardzo wyjątkowa. Piosenka Miód Natalii Przybysz też jest bardzo wyjątkowa.


"Śniło mi się, że mam wielki biust
Poruszam nim i wszyscy się gapią.
Śniłam też, że mam nogi jak miód
Ciągnęły się od szyi po kanapie."


  Nie minęło pięć sekund, a mój kameralny koncert piosenki został przerwany przez Nikiego, który wpadł na balkon.
- Rozwiązuje sobie krzyżówkę, a tu nagle słyszę twoje wyznania. Coś się stało? - zapytał szczerze zmartwiony Niko.
  Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
- Tylko śpiewałam. Wiesz, że mam wyjątkowy głos.
- Ty cała jesteś przecież wyjątkowa.
- Oj przestań! Bo się jeszcze zarumienię. Rzygam słodkością. - powiedziałam z udawanym obrzydzeniem.
- Co malujesz? - zapytał zmieniając temat Nikoś.
- Jeszcze nic. Nie mam weny. Jestem wybrakowana twórczo. Chyba się starzeję. - opadłam teatralnie na krzesło.
- Skoczyć do apteki po coś na hemoroidy? - zapytał przyjaciel, ale zamiast odpowiedzi dostał poduszką w głowę.
- Dobra, dobra. Nie odzywam się. Miłej pracy. - powiedział blondyn i wyszedł.
  Ach Nikoś. Jego naiwność kiedyś go zgubi. Bardziej niż ostatnio. Dlatego tak bardzo potrzebuje mnie. Ktoś musi trzymać rękę na pulsie. Niby jesteśmy w tym samym wieku, ale on jakby ominął połowę swojego życia i pojawił się nagle nieświadomy świata. Na całe szczęście jest silny, bardziej niż się wydaje. Nie wiem czy dużo nastolatków przeżyło to co on. Całe szczęście, że go wtedy znalazłam. Ciągle się chce mi płakać, gdy myślę o tym jak mało brakowało, a nie byłoby go już z nami.
  Nie byłam w stanie nic kreatywnego stworzyć, więc wróciłam do pokoju i położyłam się na twardym łóżku i pozwoliłam sobie zrekompensować nieprzespaną noc i choć na chwilę udać się w objęcia Morfeusza.



                                          NIKODEM 

  Plan wymyślony przez Martę być całkiem dobry. Nie rozumiałem tylko po co te konspiracje, skoro Dan miał mi tylko pożyczyć notatki z wykładu. Ale z doświadczenia wiem, że ona zawsze ma rację, więc zdecydowałem się zrobić tak jak ona chce. Bardziej martwi mnie sprawa z Olkiem. Niby napisał, że wszystko jest dobrze, ale to nawet ja wiem, że nie jest. I to wszystko z mojej winy.
  Spojrzałem w zawartość mojego portfela i widok tego co zastałem nie napawał optymizmem, a wręcz przeciwnie. Chyba niepotrzebnie poprosiłem o wolny weekend w Pulsie. W ciągu tygodnia będę musiał pracować po zajęciach, a wtedy znowu nie spotkam się z Olkiem i nie wyjaśnię mu całej sprawy. Cholera, jestem fenomenalny w komplikowaniu sobie życia. Zdecydowanie mógłbym udzielać wykładów na ten temat. Doradca w sprawie bycia porażką życiową brzmi dumnie.
  Zacząłem się pakować do wyjścia. Koc, sudoku, krem z mocnym filtrem, czapka i okulary. Nie zbyt dużo rzeczy, ale to nie ja mam zamiar się wylegiwać na słońcu. Osobiście nie przepadam za plażą. Opalanie się nie jest dla mnie, polskie morze nie nadaje się do pływania, bo ciągle jakieś zakazy, sportów wodnych i plażowych też nie lubię. Jedyny pozytywny aspekt związany z plażą to gofry. Najlepsze można dostać właśnie tam. Głupio się przyznać, ale spieczony gofr z bitą śmietaną i polewą malinową jest najlepszą rzeczą pod słońcem. Szkoda tylko, że taka przyjemność, aż tyle kosztuje..
  Miałem jeszcze trochę czasu, więc szybko zacząłem robić sudoku.
- Tam mam dwie jedynki, więc tu być nie może - tradycyjnie zaczynam mówić na głos, gdyż tak jest mi łatwiej. - Skoro tam być nie może, to będzie tam.
  Gdyby życie było tak logiczne i oczywiste jak sudoku. Narodziło się już tyle geniuszy i nikt nie stworzył jeszcze wzoru ułatwiającego życie, jakiegoś schematu, instrukcji obsługi, czegokolwiek. Znam tylko wzór na chodzące nieszczęście. Brzmi następująco:
173 centymetry + blond włosy + chory i zakazany układ + związek "X" 
  Wróciłem do sudoku, lecz coś mi nie pasowało. Szybko przeanalizowałem każdą kolumnę i znalazłem błąd.
- Źle wstawiłeś Olka. - powiedziałem sam do siebie.
Zrezygnowany odszedłem od stolika. I wtedy mnie naszło co takiego powiedziałem.
- Jakiego znowu Olka?! Osiem. O-siem. O-S-I-E-M. - zacząłem powtarzać na głos.
  Zwariowałem. Ewidentnie zwariowałem. Podszedłem szybkim krokiem do zlewu i nalałem sobie trochę wody. Moja głupota czasem mnie przeraża. Ostatni raz tak się czułem w trzeciej klasie liceum.


20.12.2013 r.
  Po wigilii klasowej ja, Marta, Bartek i jeszcze dwie dziewczyny, bliźniaczki Kasia i Basia, zostaliśmy posprzątać salę. Marta pakowała ciasta na blachę, siostry chowały talerze i sztućce, a ja odstawiałem krzesła na miejsca. Bartek poszedł wynieść śmieci. Był on jedynym chłopakiem w klasie, z którym zdarzało mi się popisać lub gdzieś wyjść. Zwyczajny, niczym nie wyróżniający się chłopak.
  Po kilku minutach siostry pożegnały się i szybko opuściły salę 28. We troje, więc dokończyliśmy sprzątanie sali, co poszło nam w miarę sprawnie.
  Gdy wszystko zrobiliśmy chcieliśmy się zbierać. Problem w tym, że nikt z nas nie miał klucza. Wziął go ze sobą nasz wychowawca, trzydziestoletni brunet pan Szymon Orłowski. Zdecydowaliśmy, że Bartek, który ma auto odwiezie Martę, a ja poczekam na nauczyciela, bo mieszkam w przeciwnym kierunku niż oni. Przyjaciółce, z nieznanych mi wtedy powodów, nie do końca spodobało mi się, że mam sam czekać na wychowawcę, ale nie pozostawiłem jej wyboru. Podwózka Bartka była mocnym argumentem. Przytuliłem się do niej na pożegnanie, a z chłopakiem uścisnęliśmy sobie dłonie, życząc wzajemnie wesołych świąt.
Gdy tylko zniknęli za drzwiami, spocząłem na jednym z krzeseł. Czekałem około pięciu minut na nauczyciela, po którym nadal nie było śladu. Znudzony wstałem i podszedłem do tablicy samorządu klasowego. Na samej górze dumnie wisiała karteczka z napisem "Gospodarz - Marta Nowakowska". Moja miłość do perfekcji dała mi znać, że karteczka nie wisi równolegle do obramowania tablicy. Skoro i tak się nudziłem to postanowiłem to poprawić. Przysunąłem, więc sobie krzesełko na które się wspiąłem, aby odczepić pineski.
  W tym momencie do sali wszedł mój wychowawca, a ja zdezorientowany straciłem równowagę i upadłem z głośnym hukiem na ziemię.
- Nikodem! - wykrzyknął mój nauczyciel, a potem natychmiast do mnie podbiegł i przytrzymał mnie. - Wszystko dobrze?
  Nie było dobrze. Czułem krew sączącą się z nosa i z ust. Najpewniej przygryzłem sobie wargi. Poza tym czułem ból w plecach.
- Tak. Nic mi nie jest. - skłamałem. Chciałem jak najszybciej wrócić do domu.
- Przecież widzę, że krwawisz. - mówiąc to dotknął palcem mojej wargi i zebrał z niej sącząca się powoli krew.
  Po moim ciele przeszedł dreszcz. Nie był spowodowany strachem. Był wynikiem rosnącego napięcia między nami.
- Panie profesorze.. - wypowiedziałem ledwo słyszalnie.
  Napięcie przeistoczyło się w podniecenie i paraliż. Czułem, że cały płonę. Moje policzki były rozgrzane do czerwoności.
- Cii..nic..nie..mów.. - wyszeptał wprost w moje usta, a następnie złożył na nich delikatny pocałunek.
  Czas się dla mnie zatrzymał. Znieruchomiałem. Byłem w szoku. Orłowski był bardzo delikatny. Spanikowany oddałem pocałunek. Ta sytuacja niesamowicie mnie krępowała i jednocześnie otwierała przede mną nowy świat. Nie wiedziałem co mam robić, więc wpijałem się w jego usta. Pragnąłem go więcej i więcej. W jednej chwili stał się dla mnie kimś kogo pragnę. Nauczyciel przerwał pocałunek delikatnie zbierając resztkę krwi palcem z moich ust. Subtelnie przejechał od moich warg do brody, po czym zabrał palec. Czułem podcienienie w całym ciele. Bałem się spojrzeć mu w oczy, po mimo że wiedziałem, iż on patrzy w moje.
  Moją twarz pokryła purpura. Żaden z nas nie był w stanie się ruszyć, więc siedzieliśmy tak przez jakiś czas. Wreszcie nauczyciel nie wytrzymał napięcia i powiedział.
- Przepraszam. Nie powinienem tego robić. Jesteś moim uczniem, a ja twoim nauczycielem. - nadal uparcie na mnie patrzył.
- Ermmm.. chyba tak. - nie byłem w stanie powiedzieć nic więcej.
  Mój pierwszy pocałunek odbyłem w wieku osiemnastu lat i do tego z mężczyzną, a ponadto z nauczycielem...
- Udawajmy proszę, że to się nigdy nie wydarzyło. Tak będzie najlepiej. - odwrócił wzrok i wstał górując nade mną.
- Tak.. chyba tak.. - powiedziałem nadal siedząc na podłodze.
- Może odwieźć cię do domu? - zaproponował speszony całą sytuacją nauczyciel.
- Chyba lepiej będzie jak wrócę sam. - odpowiedziałem, chociaż szczerze pragnąłem być z nim blisko.
  Chciałem znów czuć jego usta na swoich. Czuć zapach jego męskich perfum. Czuć go obok siebie.
- Masz rację. - zgodził się ze mną, a następnie sięgnął po kluczyki od auta. - Na pewno nic ci nie jest?
- Wszystko w porządku. Niech pan już jedzie. - powiedziałem patrząc w okna, za którymi śnieg prószył na ogołocone drzewa tworząc świąteczną aurę.
- Nikodemie.. - powiedział tak jakby chciał coś jeszcze dodać, ale usłyszałem tylko. - Wesołych Świąt.
- Wzajemnie - delikatnie się uśmiechnąłem pierwszy raz patrząc na mężczyznę, który właśnie wychodził.
  Spędziłem jeszcze w sali kilka minut dotykając swoich ust, po czym weszła do sali sprzątaczka, która kazała mi się wynosić, marudząc, że będzie musiała sprzątać bałagan, który zrobiłem.
  Wracając polną drogą do domu, jako towarzysza miałem tylko i wyłącznie padający śnieg. Każdy płatek dotykający mojej rozpalonej skóry sprawiał, że przechodziły mnie dreszcze. Nawet nie patrzyłem dokąd idę, kierowałem się intuicją. Wiedziałem tylko jedno.
  Najprawdopodobniej pierwszy raz w życiu się zakochałem.


  Co za ironia. Głupi żart. Nie dałem rady dłużej o tym myśleć. Nie teraz. Nie rozumiałem tylko dlaczego to musiało się tak potoczyć.
  Liczyłem, że ja i Olek będziemy dobrymi przyjaciółmi. Nie myśli się o przyjacielu podczas rozwiązywania sudoku. Nie myśli się o przyjacielu podczas prysznica. Nie myśli się o przyjacielu podczas snu. Na myśl o przyjacielu nie ma się motyli w brzuchu. A ja miałem je za każdym razem, gdy o nim pomyślałem..



                                                                ***************


  Po godzinie czternastej przybyliśmy na jedną z trójmiejskich plaż. Pogoda była piękna. Na niebie nie było widać ani jednej chmurki, delikatna morska bryza przyjemnie chłodziła twarze. W odległości stu metrów od nas nie było nikogo, a to spotkało się z pomrukami niezadowolenia mojej przyjaciółki.
  Marta, po mimo marca, zdecydowała się zdjąć bluzkę i być tylko w czarnej górze od stroju, który uwydatniał jej duże i kształtne piersi. Ja za to pozostałem w białej koszulce i czarnych spodniach. Mój stały strój plażowy.
  Przez następną godzinę brunetka bezskutecznie próbowała się opalać, niestety efekty były mizerne, więc poddała się i zasnęła na kocu obok mnie. Ja natomiast nadal wierny swojemu sudoku dzielnie i sukcesywnie je rozwiązywałem. W pewnym momencie kilkadziesiąt metrów przed nami rozpoczął się trening windsurferów. Pięciu ubranych w czarnoniebieskie kombinezony mężczyzn wnosiło swój sprzęt na wodę. Gdy już weszli do wody i zaczęli pływać, przyglądałem się im ukradkiem. Szybko jednak odrzuciłem gazetkę z łamigłówkami na rzecz windsurferów. Zerkanie przerodziło się z ostentacyjnie patrzenie połączone z podziwem. Szczególnie jeden z nich zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Miał on w przeciwieństwie do reszty żółty żagiel, który w promieniach słońca mienił się niczym żywe złoto. Pływał on na desce niczym na tafli wody, a żagiel stanowił nierozerwalną jedność wraz z ciałem. Sprzęt był mu całkowicie posłuszny i oddany. Z przyjemnością patrzyłem jak z gracją godną mistrza przecina fale i dryfuje pośród towarzyszy, którzy byli jak na moje oko o klasę gorsi. Ćwiczyli tak około czterdziestu minut, przez które nieustannie podziwiałem umiejętności chłopaków.
  W pewnym momencie zakończyli pływanie i wyszli ze sprzętem na brzeg. Po chwili jeden z nich ostentacyjnie spojrzał na nas, a zaraz za nim uczyniła to cała reszta. Szybko odwróciłem wzrok i zacząłem panicznie szukać mojego sudoku. Najprawdopodobniej wyglądało to bardzo sztucznie, ale nie myślałem o tym. Udawałem, że zaciekle je rozwiązuję. Odwróciłem się w stronę śpiącej przyjaciółki.
  Po chwili za mną pojawił się olbrzymi cień, który przysłonił mi słońce. Automatycznie obróciłem się, aby sprawdzić kto narusza naszą przestrzeń osobistą.
  Nie mogłem uwierzyć w to co zobaczyłem. A raczej kogo. Wyraz mojej twarzy był na pograniczy zdziwienia, niedowierzania oraz radości. Przede mną stał chłopak w czarnoniebieskim kombinezonie, który dzierżył w dłoni deskę i olbrzymi żółty żagiel. Nie to było dla mnie największym szokiem. O tuż był go ten, na którego czekałem. Tak, przede mną stał Dan.
- Dan? - powiedziałem zszokowany widokiem chłopaka.
- We własnej osobie. - szczerzył się chłopak.
- Nie wiedziałem, że.. - zabrakło mi w ty momencie odpowiedniego słowa, więc powiedziałem tylko - pływasz!
- Nie żartuj! - odpowiedział, równie zdziwiony co ja, brunet.
- No nie żartuję. Nie miałem pojęcia, że jesteś windsurferem i to do tego tak dobrym. - powiedziałem z podziwem.
-A to wiele wyjaśnia! - zaśmiał się chłopak w taki sposób jakby był właśnie kąpiącym się Archimedesem, który krzyczy właśnie "Eureka!" - Dlatego nie wiedziałeś jak mam na imię. W gwoli wyjaśnień jestem młodzieżowym mistrzem Europy w windsurfingu. - powiedział dumnie, przy okazji napinając mięśnie pod kostiumem. - A przy okazji jestem też ambasadorem jednej z firm zajmującej się kremami i balsamami. Ta piękna buźka, na którą właśnie patrzysz znajduje się na jednym z kremów z filtrem. - zakończył wyniośle wydymając dolną wargę brunet.
  Kurcze, byłem pod wrażeniem. Nie miałem pojęcia, że Dan jest jakimś mistrzem, a w dodatku można kupić krem z jego wizerunkiem. Dyskretnie spojrzałem na swój balsam i odetchnąłem z ulgą. Nie było na nim. jego twarzy. Umarłbym ze wstydu, gdybym smarował swoje ciało białą mazią wyciskaną z Dana. Poza tym czułem się dziwnie będąc świadomym, że pożyczam notatki od mistrza Europy. A biorąc pod uwagę założenia Marty. O jeżu, to byłby mezalians! Właśnie Marta, zapomniałem o śpiącej obok brunetce.
- Poczekaj chwilę - powiedziałem do chłopaka i delikatnie szturchnąłem przyjaciółkę w bok, a ta podniosła się jakbym ukłuł ją w brzuch. Dziewczyna miała ledwo trzymające się na jednym uchu okulary, przez co wyglądał bardzo komicznie. Gdy otrząsnęła się ze snu i poprawiła okulary spojrzała na mnie, spode łba.
- Marta to jest..
- Ja Cię znam! - pisnęła na widok bruneta dziewczyna. - Ty jesteś Dan.
- A widzisz mówiłem, że ludzie mnie kojarzą. - przechwalał się mój rówieśnik.
- Nonsens. Wczoraj jej o tobie wspomniałem. - wyjaśniłem chłopakowi.
- Ale nie dodałeś, że to ten Dan! - powiedziała z pretensjami brunetka. - Nie mówiłeś, że umówiłeś się z mistrzem surfingu!
  Gdy tylko to powiedziała spaliłem wielkiego raka, a chłopak bezczelnie uśmiechnął się pod nosem, jakby mu to schlebiało.
- Ja chyba nawet mam, gdzieś przy sobie twój krem. - zawołała i zaczęła grzebać w torebce w torebce, a ja chciałem zamienić się w strusia, schować głowę w piasek i udawać, że mnie tu nie ma.
  Po chwili cała uradowana wyjęła białą tubkę, na której faktycznie widniała podobizna bruneta. Na zdjęciu był trochę młodszy, ale nadal bardzo podobny. Tak jak teraz miał ubrany wisiorek z koralików. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że zauważyłem go już w kawiarni, ale zapomniałem o niego zapytać.
- Miło mi, że go używasz. - powiedział kokieteryjnie do mojej przyjaciółki na co ona się lekko zaczerwieniła po czym dodał. - Ale musisz mi wybaczyć, że porywam tego tutaj blondyna, ale obiecałem mu coś pożyczyć.
- Jasne bierz go. - powiedziała Marta, zupełnie zapominając o planie, który de facto sama obmyśliła.
- To zbieraj się. - powiedział do mnie, po czym dodał uśmiechając do dziewczyny. - Niedługo ci go oddam.
  Nie mając wyboru pozbierałem swoje rzeczy z piasku i ruszyłem za brunetem niosącym żółty żagiel. Szliśmy kilkadziesiąt metrów, aż dotarliśmy do białego budynku, który już dzisiaj mijałem. Chłopak wszedł do otwartego pomieszczenia, w którym leżał już sprzęt pozostałych windsurferów.
- To baza naszego klubu. Tu trzymamy nasz sprzęt, a u góry mamy całą siedzibę teamu. - wyjaśnił pakując deskę oraz wielki żagiel do zamykanego suwakiem worka. - Dobra, możemy już iść na górę. - powiedział i poszedł po schodach.
  Trochę zdezorientowany niespodziewaną wizytą w siedzibie klubu udałem się za nim. Wnętrze budynku także było białe. W środku znajdowała się tylko brązowa kanapa i biały stolik wyłożony ulotkami klubu. Z pomieszczenia wychodził korytarz, którym przechodziło właśnie czterech chłopaków, których spotkałem na plaży. Przybili sobie z Danem żółwiki, a na mnie nawet nie zareagowali. Tylko ostatni z wychodzących, chłopak mojego wzrostu o rudych włosach i całej twarzy pokrytej piegami, powiedział mi:
- Powodzenia.
  Nie rozumiałem zbytnio sensu tej wypowiedzi, ale z grzeczności podziękowałem.
  Gdy zostaliśmy sami, brunet wskazał mi drogę korytarzem. Poszedłem, więc pierwszy, a moim oczom ukazała się szatnia wraz z oddzielonymi niską zasłonką prysznicami. Na półce było włączone radio, z którego leciało Wiggle.

"Shake what your mama gave you
Misbehave you
I just wanna strip you, dip you, flip you, bubble bath you
What they do
Taste my rain drop, K boo
Now what you will and what you want and what you may do
Completely separated, till my deeply penetrated
Then I take I out, and wipe it off
Eat it, ate it, love it, hate it
Overstated, underrated, everywhere I been
can you wiggle, wiggle for the D, O, double G, again

Come on baby
Turn around (Turn around, turn around, turn around)
You're a star girl
Take a bow (Take a bow, take a bow, take a bow)
It's just one thing that's killing me
How you get that in them jeans?

You know what to do with that big fat butt"

  To chyba najgłupszy teksy jaki powstał. Seksistowskie słowa, które są niesmaczne. Nienawidzę takich piosenek.
  W samej szatni czuć było zapach mieszanki żelów, więc wywnioskowałem, że mijający nas chłopacy kąpali się po treningu.
- Poczekaj zaraz dam ci zeszyt tylko się wykąpię. - powiedział Dan i bez skrępowania zaczął zdejmować górę kombinezonu.
- To może ja poczekam na korytarzu? - powiedziałem speszony, starając nie patrzeć się na rozbierającego się bruneta.
- Możesz zostać tutaj. Nie wyrzucam cię. - odpowiedział ostentacyjnie chłopak, przerywając rozbieranie w połowie, aby wziąć ręcznik wiszący obok mnie.
  Cholera chciałem jak najszybciej stamtąd wyjść. Miał mi tylko pożyczyć notatki, a nie robić przede mną striptiz. Na całe szczęście przed całkowitym zdjęciem kombinezonu wszedł na zasłonkę. Po chwili czarnoniebieski strój leżał na podłodze przede mną, a ja odetchnąłem z ulgą. Starałem się nie patrzeć na stojącego pod strumieniem wody bruneta. Moje szczęście jednak nie trwało długo, bo po chwili zawołał.
- Kurcze, Nikodem. Mógłbyś podać mi żel? Leży na ławce obok.
  Rzeczywiście czerwona tubka leżała obok mnie. Niechętnie chwyciłem ją w dłoń i ruszyłem na przód. Nie miałem wyboru i spojrzałem na czekającego na mnie Dana. Chłopak miał wyraźnie zarysowany sześciopak, choć nie można powiedzieć, że przypakowany. Miał też uroczy.. NIE.. Zwyczajny pieprzyk nad lewym sutkiem. Na całe szczęście zasłonka zakrywała go od pępka w dół, więc mój wzrok sięgał do wąskiego paska włosów kierującemu się ku dołowi.
  Chciałem szybko podać mu żel nad zasłonką, lecz on nagle wyszedł zza niej i stanął do mnie tyłem ukazując mi swojego jędrne i proporcjonalnie do ciała opalone pośladki. Zrobiłem się cały czerwony i zacisnąłem mocno oczy. Podałem mu na ślepo tubkę i wróciłem na swoje miejsce, po czym głęboko odetchnąłem. Ten jakby nigdy nic zaczął się myć.
- To co musisz zrobić z tymi notatkami? - usłyszałem głos pośród strumienia wody.
- Mam zrobić Krzywickiemu referat z tego wykładu. - odpowiedziałem patrząc uparcie na ogromną mewę siedzącą na parapecie z drugiej strony.
- To masz przechlapane. - zaśmiał się szyderczo Dan i zmieniał temat. - Uprawiasz jakiś sport? Ćwiczysz cokolwiek?
- Jeżeli rozwiązywanie sudoku można nazwać sportem lub ćwiczeniem to tak. Jakby nie patrzeć ćwiczę wtedy swój mózg, a przy okazji i nadgarstek.
- Ja swój nadgarstek ćwiczę w inny sposób! - zaśmiał się sam ze swojego żartu.
- Jesteś obrzydliwy, wiesz? - powiedziałem zdegustowany i spojrzałem zniesmaczony na chłopaka, co było błędem.
- No co? Nie mów, że nie jeździsz czasa..
- Dość. - przerwałem stanowczo, co mnie bardzo zaskoczyło.
- Nie bądź taki drętwy. - powiedział i pomachał kilka razy biodrami.
- Phi. - parsknąłem
  Na całe szczęście zasłonka uchroniła mnie przed widokiem dyndającego przyrodzenia bruneta.
  Po chwili usłyszałem zakręcaną wodę i odgłos bosych stóp kroczących po kafelkach. Skupiłem całą swoją uwagę na tej durnej mewie, byleby tylko nie spojrzeć na bruneta. Po chwili obok mnie wylądował mokry ręcznik. Dan najwyraźniej podszedł do ławeczki i zbyt szukał bielizny w plecaku, lecz ja nadal wpatrywałem się w białego ptaka, choć pewna część mnie miała ochotę zerknąć na nagiego chłopaka. Zamknąłem na chwili oczy, jednak nie dałem dłużej rady i odwróciłem wzrok w stronę chłopaka, który właśnie poprawiał gumkę od bokserek. Najwyraźniej nie spodobało mu się moje zachowanie i to, że się odwróciłem, gdy się przebierał.
- Jak chcesz to możesz iść do poczekalni. Zaraz przyjdę. - powiedział sięgając po ręcznik,  wyraźnie niezadowolony z grymasem na twarzy Dan.
- Dobrze. - wstałem, biorąc plecak i z ulgą wyszedłem z szatni.
  Czekałem na niego około pięciu minut. Ciągle miałem przed oczyma widok nagich pośladków chłopaka. Co gorsza podobał mi się ten widok i żałowałem trochę, że tak szybko odwróciłem wzrok. Gdy podszedł do mnie, nadal był markotny i nieszczęśliwy jak mały szczeniaczek. Nie chciałem jednak wnikać w jego problemy i sprawy. Chciałem tylko głupie notatki, a dostałem nagiego i przystojnego mistrza windsurfingu. Co za niefart.
- Mogę wreszcie ten zeszyt? - zapytałem nieco już poirytowany.
- Tak. Już ci daję. - lecz zamiast to zrobić ruszył schodami w dół.
  W geście bezradności podniosłem ręce i po raz kolejny już tego dnia, ruszyłem za Danem.
  Stanęliśmy dopiero przy wejściu na plażę, z którego widziałem moją  przyjaciółkę siedzącą na ławce z jakimś czarnowłosym chłopakiem. Zdenerwowany już niekończącymi się prośbami o zeszyt zapytałem wprost.
- W co ty do cholery grasz? - zaatakowałem słownie bruneta. - Nie możesz mi ich normalnie oddać.
- Mogę, mogę. Ale to byłoby mi nie na rękę. - powiedział Dan, uśmiechając się pod nosem.
- O czym ty mówisz? - zapytałem zdezorientowany.
- O tym, że nie mógłbym zrobić tego. - powiedział jakby to było oczywistą oczywistością.
- Tego? To znaczy?
- Tego.
  I zrobił to. Szybkim i sprawnym ruchem podszedł bliżej, a następnie agresywnie, nie zważając na otaczających nas ludzi, naparł na mnie swoimi ustami..




                                     MARTA

  Nadal nie mogłam uwierzyć, że mój mały Nikoś umówił się z tym gościem. Dan Laskowski naprawdę był znanym chłopakiem, więc w sumie powinien się cieszyć. To tak jakby wygrał w totka, a nagroda była ponadto zapakowana w bardzo przystojne opakowanie. Kurcze, zazdrościłam mu i to cholernie.
  Po tych żenujących rozmyślaniach zdałam sobie sprawę, że długo nie wracają. Miał wziąć notatki i wracać. Zaczynałam się już trochę martwić. Odczekałam jeszcze pięć minut, po czym wpakowałam wszystko do torebki i ruszyłam w kierunki białego budynku, do którego weszli. Dojście do niego prowadziło przez drogę rowerową, której niestety nie zauważyłam i było już za późno. Usłyszałam tylko paniczny krzyk.
- Uważaj! - wykrzyknął pędzący na rolkach brunet, który jakimś cudem mnie wyminął, ale niestety wylądował przez to w krzakach.
  Natychmiast podbiegłam do chłopaka i pomogłam mu się z nich wygramolić. Gdy udało mu się podnieść okazało się, że mój prawie morderca jest naprawdę bardzo wysoki. Od razu zauważyłam, że tak niefortunnie wpadł w krzaki, że poharatał sobie trochę twarz oraz ręce, no i co najgorsze, wygięły mu się okulary.
- Najmocniej przepraszam. - powiedziałam speszona do chłopaka. - Nic ci nie jest?
- Raczej nic. - odpowiedział, po czym dotknął lewy policzek. - Oj jednak jest.
- Chodź na ławkę, mam przy sobie wodę utlenioną. - powiedziałam i pociągnęłam go na najbliższą ławkę.
  Brunet posłusznie zajął miejsce i czekał, aż ja, czyli przyczyna jego kłopotów, znajdę w torebce potrzebną rzecz. Nerwowo grzebałam w torbie przerzucając jej zawartość na prawo i lewo.
- Mam! - zawołałam tryumfalnie i obróciłam się w stronę chłopaka. - Nie ruszaj się, może trochę zaboleć.
- Wiem. - powiedział i zamknął oczy.
  Gdy tylko delikatnie polałam mu ranę wodę utlenioną, syknął z bólu. 
- Spokojnie, zaraz przejdzie. - powiedziałam mu, mając nadzieję, że to go jakoś uspokoi.
- Wiem. - po raz kolejny odpowiedział w ten sam sposób. 
  Siedziałam tak wpatrując się w bruneta, dopóki nie otworzył oczu. Gdy tylko to zrobił pochyliłam się nad nim, żeby przyjrzeć się dokładnie stopniu poharatania twarzy.
- Nie jest tak źle. Za dwa tygodnie nie będzie po niej śladu. - powiedziałam mając nadzieję, że tak faktycznie będzie.
- Dzięki.
- Jakie dzięki?! - zawołałam machając lewą ręką. - To przez moje gapiostwo stało się to całe nieszczęście, więc to ja powinnam przeprosić, więc strasznie cię przepraszam. - powiedziałam zakłopotana.
- Wszystko dobrze.
  Chłopak najwyraźniej był speszony, bo ani razu nie sformułował pełnego zdania. Przyjrzałam mu się uważniej. Miał niesamowicie czarne oczy, które były identycznego koloru co krótkie włosy. Był wysoki i całkiem dobrze zbudowany. Ogólnie to było na czym zawiesić oko. Tylko te zadrapania..
- Mogę ci się jakoś odwdzięczyć? - zapytałam w ramach rekompensaty. - Jakaś kawa czy coś wchodzi w grę?
- Jeżeli masz ochotę. - odpowiedział znów speszony.
  Taki duży, a taki płochliwy. Chyba, że to ja jestem jakaś odrażająca..
- Czy ja jestem odrażająca? - zapytałam bez zastanowienia.
  Policzki chłopaka pokryły się wielkim rumieńcem, maskując trochę zadrapania.
- Nie. Absolutnie. - odpowiedział wpatrując się w krzywy chodnik.
  Nie mogłam uwierzyć w tego gościa. Chłopak wielki jak dąb, nawet przystojny, a nieśmiały bardziej niż mój Nikoś. 
  Nikodem..Całkiem o nim zapomniałam. Wychyliłam się zza bruneta i spojrzałam na drogę. Przed wejściem do budynku stał Niki i Dan. Chyba się o coś sprzeczali. Miałam nadzieję, że Niko nie zrobił czegoś głupiego. 
  W tym momencie poczułam, że brunet na rolkach wstaje. Podniósł plecak, do którego włożył okulary i odwrócił się do mnie, aby się pożegnać. Postanowiłam działać.
- Jestem Marta, a ty? - zapytałam chłopaka.
- Jestem A..
  Nie dokończył, bo w tym momencie krzyknęłam.
- Nikodem, kurwa!
  Zaskoczony brunet obejrzał się za siebie i zobaczył to samo co ja..
  Nikiego i Dana całujących się na środku chodnika.

                                                                                                                                              

Witam z siódmym rozdziałem!





Nareszcie coś zaczyna się dziać w końcu :D

                                       

Sam rozdział pisało mi się bardzo dobrze. Chyba nawet najlepiej z wszystkich dotychczasowych. Pewnie dlatego, że przez połowę rozdziału narratorem była Marta. Kreowanie tej postaci sprawia mi wielką frajdę :P

Teraz co do samej akcji. Poznajemy część historii Nikiego, a dokładniej bardzo mały skrawek. Pocałunek z nauczycielem to dopiero początek góry lodowej. Potem pocałunek z Danem, który widzieli Marta i A... Jakieś pomysły kto może kryć się za "A"? ^^ Olek grzeczny w domu, a Niko się jakiś całuśny zrobił.


Miała być konfrontacja i jest, choć trochę nietypowa, bo na innej płaszczyźnie :P


Przyznam się, że mam olbrzymie wątpliwości co do fragmentu z prysznicami. Miał być trochę grzeczniejszy, ale skoro występuje w nim Dan, to chyba nie może być zwyczajniej :P


Dan wkracza do akcji :P

 Przy okazji publikacji Wiggle uaktualniłem zakładkę N.O.M.A.D.A.  Dodałem opis Dana, a resztę zmieniłem dodając poszczególne kategorie. Jeżeli macie jakieś pytania i prośby co do kategorii, zapraszam do komentowania w zakładce. 

Tradycyjnie przepraszam za wszystkie błędy!
 
Do następnego!
Uros