środa, 24 czerwca 2015

I Really Like You

WAŻNE!
Zaczynając pisać opowiadanie miałem zamiar opisywać historię z punktu widzenia obserwatora. Jednak muszę zmienić koncepcję. Pisanie tego opowiadania w trzeciej osobie sprawia mi trudność i zabiera całą frajdę. Dlatego od teraz narratorem będzie główny bohater - Nikodem. Pojawią się też wstawki/rozdziały z narracją innych postaci, ale będę je w jakiś nieznany sobie jeszcze sposób zaznaczał. Mam nadzieję, że zrozumiecie moją decyzję, która może trochę zburzy opowiadanie, ale inaczej bym z tym nie dotrwał do końca i N.O.M.A.D.A. byłaby kolejną nie zakończoną historią.
Uros





Rozdział 4 - I Really Like You

15.03.2015 r                                       
                                          NIKODEM

    Dzisiaj czwartek. Jest to mój ulubiony dzień tygodnia z kilku powodów: 
a) po czwartku jest piątek, a piątek to weekend, 
b) w czwartek mam tylko dwa wykłady,
i najnowsze c) Olszewski nadal jest chory, więc czeka mnie tylko jeden niesamowicie ciekawy i pasjonujący wykład. 
O ile wczoraj nieobecność profesora była wszystkim nie na rękę, tak dzisiaj wszyscy jak jeden mąż wydali z siebie okrzyk triumfu. Łatwo wyobrazić sobie psa wyjącego do księżyca. Dzisiaj przed aulą takich psów było 60 sztuk. Oczywiście studenci innych kierunków patrzyli na przyszłych pedagogów z przerażeniem spowodowanym tym, że jest szansa, iż ich przyszła pociecha trafi pod skrzydła kogoś z naszego roku. Po fali radości spowodowanej brakiem Olszewskiego wróciliśmy na ziemię, a dokładniej na zajęcia z profesorem Krzywickim. Popularny Krzywy to starszy pan po pięćdziesiątce, którego obfity brzuch i włosy, a właściwie ich brak dodają uroku porównywalnego z urokiem Shreka. Natomiast usposobienie można porównać do Snorlaxa. Dopóki mu nie przeszkadzasz jest kochany, bo niczego nie wymaga i nawet cie nie widzi. Natomiast jeżeli wybudzisz go drzemki, a w przypadku profesora snorlaxową drzemką jest niekończący się wykład, to współczuję. W całej jego długoletniej karierze na uniwerku oblał tylko trzy osoby. I to te trzy osoby przeszkodziły mu podczas wykładu. Szansa, że nie zdasz jest więc porównywalna z wygraniem 20 baniek w totku. Zajęcia z nim rozpoczęliśmy w tym semestrze, więc jeszcze nie wiem jak z nim będzie, ale opinie ma najlepsze spośród wszystkich wykładowców.
    Wchodząc do sali tradycyjnie zająłem miejsce za pewnym Michałem. Wszyscy nazywają go Bykiem, aa natomiast pieszczotliwe mówię o nim Mućka. Nie żebym coś do niego miał. Wręcz przeciwnie. Przez dwa miesiące skutecznie chowałem się w jego cieniu, a jest się w czym chować. O ile Krzywy jest Snorlaxem z charakteru, to Mućka za to z wyglądu. Siedząc za nim widziałem jego szeroki kark, potężny ramiona i krótkie czarne włosy, więc widok mało ciekawy. Ale wszystko ma dwie strony. Ja nie widzę Krzywego, a on mnie. Wszyscy są szczęśliwi, a szanse na niezdanie maleją.
   Gdy profesor zaczyna mówić, ja automatycznie ubieram słuchawki i wyjmuję sudoku. Niektórzy uważają sudoku za mało fascynującą rozrywkę, ale ja ogólnie jestem mało fascynujący, więc by się zgadzało. Poza tym nie bez niego żyć. Średnio raz w tygodniu kupuję nowy zestaw. Oczywiście, że mógłbym przeznaczyć te pieniądze na coś bardziej racjonalnego jak kebab, siłownia czy nawet uzbierać na telefon, ale wolę rozwijać mózg niż brzuch, mięśnie i kciuk. Brak nowoczesnego telefonu nie przeszkadza mi w normalnym funkcjonowaniu. Przynajmniej nie jestem uzależniony od Facebooka czy Twittera. Podziwiam ludzi, którzy potrafią sprawdzać tablicę co pięć minut. Na mojej nowe rzeczy pojawiają się mniej więcej co godzinę. Tak to jest, gdy po zakończeniu liceum redukuje się listę znajomych. Znajomy.. Dziwne słowo. Nie jest na poziomie kolegi, ale jest się kimś więcej niż nieznajomym. Chciałbym mieć więcej znajomych. Normalnych znajomych. Niekoniecznie tych facebookowych. I teraz czuję, że mam taką szansę. W moim życiu pojawił się Olek. Ten irytujący, wnerwiający, ciągle śmiejący się Olek. Tylko kim on dla mnie jest? Znam go kilka dni, a mam wrażenie, że kilka lat. Takie historie zdarzają się tylko w słabych opowiadaniach internetowych albo disnejowskich bajeczkach o księżniczkach, a ja zdecydowanie nie jestem księżniczką. No i Alan to też całkiem dobry materiał na kolegę. Skoro przyjaźni się z Olkiem to musi być normalny. Tylko, że ja nie jestem normalny.
   Z rozważań nad moimi nieznajomymi i  potencjalnymi kolegami wytrącił mnie dźwięk muzyki roznoszący się po sali. Po chwili zorientowałem się skąd dochodzi dźwięk. Nim się zorientowałem, wszystkie twarze skierowane były w moją stronę.
   Tak, mój telefon postanowił się zbuntować i w nieznany mi sposób wypluć słuchawki. Dzięki temu po całej sali rozbrzmiał MAX & Against The Current.

"I really really really really really really like you
And I want you, do you want me, do you want me, too?"
  Od razu spaliłem raka i wyłączyłem odtwarzacz. Na sali zapanowała cisza. Jak mogłem nie zorientować się, że muzyka leci przez głośnik. Ale to nie było najgorsze...
- Nie wiem kto to puścił, ale ja mam żonę, więc nic z tego. - powiedział profesor, a wszyscy wybuchnęli śmiechem.
  Może mi się upiekło...
- A teraz koniec śmiechów. Kto to puścił? - zapytał oskarżycielsko Krzywicki.
  Nie miałem wyjścia, gdyż byłem pod presją całej auli i musiałem się przyznać.
- To ja. Bardzo przepraszam. Obiecuję, że to się więcej nie powtórzy. - mówiąc to wstałem, próbując złagodzić sytuację.
- Na pewno się nie powtórzy, bo od następnego wykładu siedzisz w pierwszym rzędzie. Jak się zwiesz chłopcze? - zapytał profesor.
  No to pięknie. Teraz to już po mnie...
- Nikodem- - odparłem mając nadzieję, że samo imię wystarczy.
- A nazwisko? - dopytywał się coraz bardziej poirytowany Krzywicki.
  Pożegnałem się w myślach z półrocznym spokojem i szybko rzuciłem:
- Moniuszko-Borkowski
  O ile na sali zapadła cisza, gdy wyłączyłem odtwarzacz, to tym razem była ultra cisza. Słyszałem swój zdenerwowany oddech. Zaraz po nim usłyszałem szepty rozchodzące się po całym pomieszczeniu. 
- Pierwszy człon nazwiska jeszcze raz proszę. - poprosił, a właściwie zażądał zaciekawiony profesor.
- Moniuszko - odparłem bardzo niechętnie.
- Z tych Moniuszków? - nie odpuszczał Krzywicki.
  Przynajmniej zapomniał o mojej wpadce.
- Tak - odparłem pewny tego co się teraz wydarzy. 
  Z doświadczenia wiem, że moje nazwisko zawsze wzburza sensację. Z jakiegoś nierozumianego dla mnie powodu w mojej rodzinie przekazuje się to nazwisko, bez względu na to czy kobieta wychodzi za mąż czy nie. Mama zgodnie z tradycją po wyjściu za mąż przyjęła nazwisko po mężu, ale jako drugi człon, zostawiając sobie to znienawidzone przez mnie nazwisko. Mnie pokarała za to oboma członami. Dlatego nazywam się Moniuszko-Borkowski. Z reguły używam tylko nazwiska po ojcu, ale w papierach uczelnianych niestety musiałem podać pełne dane. Wszystkim przedstawiam się jako Nikodem Borkowski, ale niestety nie profesorom. Oczywiście spodziewałem się, że kiedyś Moniuszko zaistnieje na uczelni, ale wolałbym, żeby było to o wiele później. Na przykład odbierając dyplom pomyślnie zakończonych studiów. Ale niestety moje późno nastąpiło szybciej niż się spodziewałem. Swoją drogą mój przodek pewnie przewraca się w grobie, widząc jak haniebnie mieszam z błotem jego nazwisko.
-  Gdybyś jeszcze słuchał jakiejś symfonii to bym rozumiał. Ale TO COŚ ewidentnie nie ma nic wspólnego z symfonią. - powrócił do głównego tematu profesor.
- Jeszcze raz przepraszam. - powtórzyłem po raz kolejny.
  Czułem, że jeszcze chwila i dostanę zawału. Publiczne wystąpienia od zawsze wprawiają mnie w paraliż. Publiczna dyskusja przeradzająca się w kłótnię z profesorem wprawiła mnie w stan paniki. Czułem się jak mała antylopa stojąca wokół stada hien i sępów, którym przoduje lew. Wiedziałem, że nie mam szans wygrać. A ja bardzo, ale to bardzo nienawidzę przegrywać.
- Dobrze panie Moniuszko. Proszę spocząć, a cały sprzęt audio schować do pana sakwy. Zdaje sobie pan sprawę, że od dnia dzisiejszego jest pan na wyjątkowej liście wyjątkowych studentów tego wydziału?
  Powaga i oficjalny sposób wypowiadania słów przez profesora spowodował, że przeszedł mnie dreszcz po całym ciele, a dodatkowo miałem też problemy z przełknięciem śliny. Oczywiście posłusznie wykonałem polecenia wykładowcy i do końca zajęć pilnie notowałem czując na sobie wzrok większości studentów oraz samego Krzywickiego, po mimo zasłaniającego mnie Mućki.
  Wychodząc z sali wykładowca kazał poczekać mi na niego, przez co prawie znowu dostałem zawału.
- Panie Nikodemie. Podpadł mi dzisiaj pan i to bardzo. Ale ze względu na słabość do wielkiego Stanisława Moniuszki jestem w stanie wybaczyć panu ten brak szacunku do mojej osoby i mojego wykładu - powiedział profesor, a na mojej twarzy pojawiła się nieopisana ulga, którą musiał dojrzeć, ponieważ zaraz dodał - Ale, żeby nie było tak pięknie i kolorowo musi pan na za tydzień przygotować referat odnośnie dzisiejszego wykładu.
  Nadzieja uszła z moich oczu, ale nadal tliła się szansa na bezproblemowe zdanie. Oczywiście musiałem pożyczyć od kogoś notatki z dzisiaj.
- Dziękuje panu bardzo i jeszcze raz przepraszam - po raz kolejny starałem się okazać szacunek wykładowcy, ale na nie wiele to się zdało.
- Słyszałem to od pana, a teraz proszę już iść. Kolejni studenci głodni przekazania im mej wiedzy czekają! - triumfalnie uniósł podbródek i udał się przed siebie.
  Stałem chwilę skonfundowany, nie wierząc w swoje szczęście w nieszczęściu. Jednak Marta miała rację nazywając mnie kotem. Zawsze upadam na cztery łapy, jestem samotny z wyboru, leniwy i powolny oraz co najważniejsze nie lubię ludzi. W tym momencie postanowiłem, że muszę sobie kupić kota.
  Gdy po raz kolejny chciałem opuścić budynek uniwersytetu zauważyłem, że w moim kierunku idzie jeden z chłopaków z mojego roku. Widywałem go często na korytarzu lub podczas zajęć, ale nigdy nie zwróciłem na niego szczególnej uwagi. Jeden z wielu studentów, który nie wyróżnia się absolutnie niczym poza tym, że na kilometr bije od niego aura bogactwa. Gdyby był simem nad jego głową zamiast zielonego charakterystycznego dla serii znaczka świeciłby wielki $. Był wyższy niż ja, co nie jest dla mnie nowością. Nie był ani opalony, ani blady. Miał brązowe oczy. Nie był też szczególnie atrakcyjnym dla oczu człowiekiem, ale sprawiał wrażenie kogoś kto sądzi, że jest idealny. Nosił czarny snapback z miętowym daszkiem i ciemną bluzę z białymi literami, której rękawy były do połowy podwinięte odkrywając biały zegarek na lewej ręce i wystający spod niego tatuaż. Dostrzegłem też dwa małe tunele w uszach. Prawy był biały, lewy czarny.  Całość dopełniały czarne spodnie i białe air force. Byłem przekonany, że wszystko co miał na sobie było warte więcej niż to co zarabiam w ciągu miesiąca. Mając dość wrażeń na dziś szybko skręciłem w przeciwnym kierunku do nadchodzącego chłopaka. Nie minęło piętnaście sekund, a on niestety stał już obok mnie.
- Ale dałeś dzisiaj popis ziom. Grubo. Myślałem, że Krzywy cię zniszczy jak usłyszy muzykę. - powiedział student i klepnął mnie dość mocno w plecy, co miało być chyba przyjacielskim zachowaniem, ale przyniosło całkowicie inny  efekt.
  Miałem serdecznie dość tego dnia, więc kolejna rozmowa z jakimś rozpieszczonym dzieciakiem była mi bardzo nie na rękę.
- Tak. Cieszę się, że się dobrze bawiliście. Zazdroszczę. - rzuciłem bez emocji, po czym dodałem - A teraz wybacz mi, ale się spieszę.
  Była to akurat prawdą, bo za pół godziny musiałem być w jednym ze sklepów, gdzie dorabiam pracując na kasie lub uzupełniając asortyment w zależności od potrzeby. A bardzo nie chciałem się spóźniać, ponieważ za każde spóźnienie jest mi odliczane z tygodniówki.
- Ej no poczekaj kolego. Nie chcesz możesz iść z nami do Wydry? Robi w weekend wielką domówkę. Starzy wyjechali, więc będzie grubo. Zaprasza prawie cały rocznik. Taka trochę opóźniona integracja. Jak chcesz to możesz zabrać ze sobą znajomych. - zachęcał mnie nadal natrętny chłopak.
- Po pierwsze nawet nie wiem jak masz na imię. Po drugie nie lubię imprez. Po trzecie mam plany na weekend. Po czwarte naprawdę bardzo się spieszę i bardzo nie na rękę mi ta rozmowa. - powiedziałem mu zgodnie z prawdą. Miałem ciekawsze zajęcia na dzisiaj niż rozmowa z jakimś palantem, a jutro przyjeżdża Marta, więc tym bardziej odpada jakakolwiek impreza.
- Naprawdę mnie nie znasz? - na jego twarzy pojawił się autentyczny szok.
- Jakoś tak wyszło.
- To gdzie ty żyjesz. Jestem Dan. Tak ten Dan. - opowiedział dumnie jakby to było oczywistą oczywistością.
   Niestety nic mi to nie mówiło, ale postanowiłem wyjść z tej sytuacji z twarzą i udawać, że wiem kim jest.
- Faktycznie. Sorry, że cie nie poznałem. A teraz naprawdę przepraszam, ale już muszę iść. Na razie. - po raz kolejny się z nim pożegnałem, tym razem skutecznie odszedłem od niego, nawet się nie odwracając.
  Zostawiłem go samego koło przystanku tramwajowego. Chociaż szczerze wątpiłem, że będzie wracał komunikacją miejską. Byłem przekonany, że gdzieś na parkingu uniwersyteckim stoi jego auto.


  
                                                               ***************


     
-Dzień dobry - rzuciłem szybko wchodząc do sklepu, kierując się od razu na zaplecze. 
  Mijałem dobrze znane półki z jedzeniem i napojami. Niestety szybko rozeznałem się w sytuacji i wiedziałem, że czeka mnie dzisiaj rozkładanie asortymentu na półkach. Tym bardziej, że miałem zmianę razem z Darią, a jej filigranowa budowa ciała bardzo kontrastuje z dźwiganiem towaru. Praca w Pulsie była o tyle dobra, że zawsze były nas dwie osoby. Samemu nie dałbym rady ogarnąć całego sklepu. 
  Wchodząc na zaplecze minąłem się z Darią z którą szybko się przywitałem, po czym przebrałem się w fioletową firmową koszulkę. Wpisałem się też na listę obecności zgodnie z poleceniami szefostwa. Pracodawcy są największą wadą tego miejsca. 
  Pani Mariola jest najbardziej opryskliwą osobą jaką widziałem. Jest bardzo potężnie zbudowaną kobietą po czterdziestce, która zdecydowanie przesadza z zabiegami upiększającymi. W jej przypadku zdecydowanie są to zabiegi obrzydzające. Usta ma napompowane jak glonojad, policzki i czoło są pozbawione możliwości marszczenia się. Do tego wszystkie ubóstwia różowe ubrania, które podkreślają jej tlenione blond włosy. Kryzys wieku średniego oraz dieta zmieniająca rysy twarzy i nieszczęście gotowe.
  Za to jej mąż, pan Jarosław, jest przez nią przygnieciony. W przenośni i dosłownie. Jest niższy i pół głowy od żony i o wiele chudszy. Patrząc na niego widzi się przytłoczonego życiem i kobietą starszego pana. Jest on sympatyczniejszą częścią małżeństwa, jednakże nie ma głosu, gdyż wszystkim rządzi ta blond maszyna do jedzenia.
  Od razu wziąłem się do roboty, ponieważ po południu miała przyjść dostawa, więc trzeba było zrobić miejsce na nowy towar. Rozkładanie mielonek, prezerwatyw i butelek z alkoholem nie jest tym co lubię najbardziej, ale nie mam wyboru. Z czegoś muszę żyć, a po mimo całego rygoru i chorych zasad płacą tu dobrze. 
  Po godzinie z zadowoleniem stwierdziłem, że magazyn jest pusty. Z racji małego ruchu pozwoliliśmy sobie z Darią na chwilę wytchnienia. 
- Jak tam dzień? - zapytała drobna blondynka.
- Dziwny. Zdecydowanie dziwny. - odpowiedziałem krótko, po czym dodałem - A twój?
  I w tym momencie popełniłem kardynalny błąd. Zapomniałem, że rozmawiam z Darią. Dziewczyną, której usta się nie zamykają, gdy tylko jej na to pozwolisz.
- Miło, że pytasz. Ostatnio byłam z Werą na zakupach i widziałam taką cudowną miętową sukienkę. Oczywiście, że przymierzyłam i wyglądałam w niej fenomenalnie, ale niestety była za droga. Będę musiała czekać na jakieś promocję, bo muszę ją mieć. Potem Wera musiała wracać do domu, bo nie miał kto zostać z jej bratem. No więc niechętnie się z nią pożegnałam i zostałam sama, a wtedy moim oczom ukazał się ósmy cud świata..
  Z jej monologu uwolnił mnie dzwoniący telefon.
- Przepraszam, ale nie obrazisz się, że odbiorę? - z grzeczności zapytałem blondynkę.
- Jasne, nie ma problemu. Odbieraj. - odpowiedziała z przekąsem.


- Halo?- usłyszałem głos wydobywający się z komórki.
- Hej Martuś!
- Cześć Nikuś!
- Cóż to takiego się stało, że nasza gwiazda postanowiła do mnie zadzwonić?
- Chciałam się upewnić, że jutro odbierasz mnie punkt 18 z dworca.
- Tak, pamiętam. Bilety kupiłaś?
- Bilety leżą grzecznie na biurku i czekają na spożytkowanie.
- To super. Już się nie mogę doczekać. A jak ci minął dzień?
- Nuda straszna. Dzisiaj malowaliśmy jakiś pejzaż. Pole pełne zboża. Zero inwencji twórczej, kreatywności.  Po raz kolejny przekonałam się, że jestem jednostką wybitną i marnuje się na tym ASP.
- Sama chciałaś tam iść, więc nie narzekaj.
- No wiem, wiem. Ale to męczące, gdy nieustannie twoja wizja i kreatywność jest zabijana, ponieważ nie da się inaczej namalować pola z zbożem!
- Nie powiem, że znam ten ból, bo nie znam, ale jestem z tobą.
- Dobra, nie ważne.
- Marta.. Gdy kobieta mówi, że coś jest nie ważne to znaczy, że ewidentnie jest ważne.
- Zmiana tematu, start. Co u ciebie? Jak studia?
- Było świetnie dopóki moja niezdarność nie wzięła górę nade mną. Potem pojawił się Moniuszko i było już za późno. Pokłóciłem się z wykładowcą. Muszę napisać karny referat. Reasumując, katastrofa.
- Szczerze to nadal nie wiem czemu ty się wstydzisz swojego nazwiska. Świetne jest.
- Uwierz mi, nie chciałabyś mieć znanego nazwiska.
- Oszalałeś. Wyobraź sobie. Marta Tyszkiewicz. Mogłabym każdemu dawać 10. Albo może Marta Lopez. Wtedy mój tyłeczek byłby nieźle ubezpieczony. A może by tak..
- Marta dość. Znowu cię ponosi.
- No bo ty Nikuś, skarbie głupiutki jesteś. No, ale jak kto lubi. Martą da Vinci też bym nie pogardziła.
- Ehhh dobra. Widzę, że odpłynęłaś, więc się żegnam. Napisz mi kiedy wyjedziesz z Warszawy. Cześć.
- Pa celebryto!
- Marta..
- Buziaki!

  Jak można kogoś tak lubić i nienawidzić jednocześnie. Marta jest ewenementem. Na całe szczęście jest moim ewenementem. Muszę zrobić zakupy przed jej przyjazdem. Moja lodówka świeci pustkami, a Marta bardzo lubi jeść. I ma przy tym niesamowitą figurę. Nie wiem jak ona to robi, ale jest niesamowita w całym swym jestestwie.
  Z rozważań wybił mnie dźwięk auta dostawczego parkującego z tyłu sklepu.
- Nikodem, mamy przechlapane.. - powiedziała Daria, teatralnie kładąc sobie dłoń na czole.
- A liczyłem, że chociaż zdążę zjeść suchara.. - żałośnie zakwiliłem.
  Z tym optymistycznym akcentem udaliśmy się na zaplecze przywitać się z kartonami pełnymi produktów.

 
                                                               ***************




  Do domu wróciłem po siedemnastej. Byłem niesamowicie zmęczony po pracy, ale też przekonany o dobrze wykonanej robocie. Będąc na klatce schodowej minąłem drzwi od mieszkania Olka. Wiedziałem, że jeszcze tego samego dnia będę szedł pomóc mu w remoncie. Po mimo ogromnego zmęczenia bardzo się z tego cieszyłem. Nie wiem dlaczego, ale mieszkanie numer 5 bardzo mnie przyciąga.
  Wchodząc do mieszkania od razu rzuciłem w kąt torbę i skierowałem się do łazienki. Szybki prysznic to było to, czego potrzebowałem. Zrelaksowany poszedłem do kuchni przygotować sobie kanapki, bo dzień na uczelni, a potem w Pulsie wydatnie dał się we znaki mojemu żołądkowi.  W tamtym momencie kanapka z serem oraz szynką pachniała i smakowała jak pieczony kurczak. Więcej do szczęścia nie potrzebowałem.
  Przebrany, zwarty i gotowy zszedłem piętro niżej do sąsiada. Zastałem otwarte drzwi, więc wszedłem do mieszkania. Pierwsze co mnie spotkało to dźwięki Skłamałam Edyty Bartosiewicz wydobywające się z głośników sąsiada. 

"Skłamałam skłamałam
Z palca wyssałam
Skłamałam ot tak całkiem niewinnie
Byś chwilę był mój byś tylko był przy mnie
Nie dowiesz nie dowiesz nigdy się
Co prawdą co prawdą a co kłamstwem jest
I nim cokolwiek teraz ci powiem
Najpewniej znów zmyśliłam to sobie
Bezczelnie znów kręcę
Skruszona nie jestem"
 

  Natomiast w salonie nie było żywej duszy. Zdezorientowany udałem się w stronę kuchni, lecz przed wejściem do pomieszczenia zatrzymały mnie dźwięki rozmowy znajomych mi osób.
- ...No i dlatego się bardzo obawiam. Nie chcę, żeby skończyło się tak jak ostatnio. - powiedział głos należący do Olka.
- Ale wtedy to nie była twoja wina. Nikt nie przewidział, że to się tak skończy. Powinieneś cieszyć się z szansy, którą dostałeś. - odpowiedział mu najprawdopodobniej Alan.
- Może masz rację. Ale nie umiem zapomnieć. 
- To trudne, ale dasz radę. Pamiętaj, że masz mnie. - próbował umocnić go na duchu Alan.
- Dziękuje ci bardzo za wszystko, ale tym razem muszę zrobić to sam. - powiedział Olek, po czym dodał - Ja naprawdę bardzo go lubię..
  I w tym momencie zrobiłem kolejną tego dnia najgłupszą rzecz w swoim życiu. Z racji tego, że jestem bardzo mocnym alergikiem, a w przedpokoju było mnóstwo kurzu od prac remontowych, to najzwyczajniej w świecie głośno kichnąłem, jednocześnie wydając swoją obecność. Alan na mój widok zrobił zakłopotaną minę, a gospodarz skulił się jak małe dziecko. Nie wiem kto zrobił się bardziej czerwony, ja czy Olek. Wiem, że zachowałem się jak idiota, bo podsłuchiwałem ich prywatne rozmowy. Czułem się podle.
- Cześć. Właśnie przyszedłem pomóc, tak jak obiecałem. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam? - zapytałem próbując sprostować jakoś całą zaistniałą sytuację.
- Nie. Właśnie omawialiśmy kwestię transportu mebli. - ewidentnie skłamał Olek, co z jednej z strony mnie zabolało, lecz z drugiej to przecież ja zawiniłem.
- To na czym stanęło? - zapytałem, starając się udawać, że nie słyszałem ich prawdziwej rozmowy.
- Mój ojciec przywiezie je swoim autem dostawczym, tylko będzie trzeba pomóc je wnieść. - wyjaśnił Alan.
- Nie ma sprawy. - odparłem.
- Dobra, panowie bierzemy się do roboty. - po dłuższym milczeniu odezwał się Olek.
  Jak powiedział tak zrobiliśmy.






                                                                                                                                              

No i jest czwarty :D  Pisanie trwało bardzo długo, bo w połowie uświadomiłem sobie, że to nie jest tak jak być powinno, więc było wciśnij-usuń.  Bardzo się obawiam tego rozdziału. W końcu zmieniłem cały projekt. Mimo wszystko mam nadzieję, że się spodoba modli się w duchu. 
Pojawia się kilka nowych postaci D, wątki stopniowo się rozwijają.
No i niedługo przyjeżdża Marta moja ulubiona postać, wybacz Niko, która może pomoże, a może i jeszcze bardziej namiesza w życiu Nikiego. 
Liczę na Waszą opinię odnośnie rozdziału, bo to mega motywują do dalszej pracy :D

Enjoy i do następnego!
Uros


PS.

 

 

 Tak właśnie mógł czuć się nasz Niko podczas rozmowy  z wykładowcą biedny. :D









5 komentarzy:

  1. Hym, więc tak... Zmiana narracji w czwartym już rozdziale opowiadania nie wygląda jakoś szczególnie ładnie ;; rozumiem że lepiej ci tak pisać, ale czy w takim razie nie powinieneś napisać poprzednich rozdziałów od nowa, też w narracji pierwszoosobowej? To wygladaloby estetycznej.. Ale może się czepiam XD ogółem rozdział dobry, choć momentami nieco mnie znudzil, bo w sumie nie dzialo się nic szczegolnego...Ale to tylko moje zdanie xD poza tym takie rozdzialy bez rozwinietej akcji też sa potrzebne ^^ też nie mogę doczekać się Marty :D pozdrawiam i życzę weny :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W wolnej chwili planuję edytować poprzednie rozdziały, ale kiedy do nastąpi to nie wiem. Wakacje, praca, rekrutacja i czasu brakuje na wszystko :/
      Obecnie rozdziały nie są pełne akcji, ponieważ muszę stopniować informację, a wrzucenie wszystkiego do jednego rozdziału nie miałoby sensu, bo byłoby nieczytelne. Dlatego to się tak ciągnie.
      Dziękuje za opinię i mam nadzieję, że kolejny ci się spodoba :D
      Uros

      Usuń
  2. Witam,
    ma prze chlapane, ta rozmowa wcześniej miałam wrażenie, że chodzi o tamtego chłopaka...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    fantastyczny rozdział, ojc to ma przechlapane, czyżby to chodziło o tamtego chłopaka?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej,
    fantastyczny rozdział, czyżby to właśnie chodziło o tamtego chłopaka?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń